ZWW 2016- subiektywna relacja

-Agataa?
-Tak?
-Idziesz w tym roku na Watrę?
-Teraz się bardziej boję, bo pamiętam zeszły. A Ty?
-Ja? Też się boję, z tego samego powodu.

miesiąc później

-A Ty jedziesz na Watrę?
-A kto jedzie? Właściwie jeszcze nikt mnie nie zaprosił.
-Ja, Agatka, Grzała, no, cała ekipa. Trzeba Cię specjalnie zapraszać?
-Nie, ale wiesz… Dalej pamiętam brak czucia w palcach. Do łokci.
-Dobra, zapraszam.
-No i teraz już nie mam wyboru.

Miałam mieszane uczucia. Z jednej strony chciałam iść, bo pamiętałam zeszły rok. Z drugiej strony nie chciałam iść, bo pamiętałam zeszły rok.
Było fajnie- po zejściu. Fajnie było podczas oglądania zdjęć i opowiadania znajomym. Po zejściu do samochodów i wyjściu z pierwszej spotkanej stacji benzynowej z CIEPŁYM hot-dogiem też było fajnie. Nawet w namiocie na szczycie było fajnie, bo chwilowo ciepło i komfortowo.
Dalej jednak pamiętałam drogę w nocy, ciągnącą się na oko jakieś dwadzieścia godzin. Pamiętałam też moment, w którym byłam przekonana, że to musi być za tym rogiem, bo na pewno idziemy już co najmniej dziesięć i że jeśli okaże się, że nie, to i tak zaraz pewnie mój organizm odmówi już tutaj. Pamiętałam, jak usłyszałam wtedy, że przed nami jeszcze jakieś dwie trzecie trasy i to, jak stopniowo przekonywałam się, że to wcale nie był żart.
Nie pamiętałam tylko, dlaczego w ogóle się tam wybrałam.

Przez drugie pół drogi na duchu podtrzymywało mnie tylko to, że jak przeżyję to będę mieć dobrą historię do opowiadania. Przypomniało mi się to podczas podejmowania decyzji w tym roku i wtedy uświadomiłam sobie, że i tak nigdy nikomu jej właściwie nie opowiedziałam, zawsze ograniczałam się do krótkiego „Byliśmy na Baraniej.”, a na pytania odpowiadałam: „Nie, w namiocie.”, „Nie, nikt nie zamarzł, czemu by miał?”, „Wcale nie było zimno, nie takie rzeczy się robiło.” Takie z nas survivalowe chojraki były.

Jeśli wtedy wytrzymałam, to teraz chyba też, nie? No przecież zimniej to już chyba się nie da. Będę mieć jeszcze jedną fajną historię, a przynajmniej drugą szansę na opisanie. I co? Dupa blada. Jeśli mam się trzymać prawdy to nie będzie krwi, potu i łez. Ani samego potu. Ani nawet głodu. Zostaje mi tylko jakieś wesołe opowiadanie, bo dramatyzmu to na tym nie zbuduję.

Na miejsce dojechaliśmy zgodnie z planem, czyli koło jedenastej (w tamtym roku o tej porze jeszcze naprawialiśmy samochód w Częstochowie). Wyszło słońce, zrobiła się prawie wiosna, po 10 minutach marszu wszyscy zdjęliśmy kurtki. Po nie więcej niż dwóch godzinach doszliśmy do schroniska na Przegibku, zatrzymaliśmy się na obiad (z proszku, ale ciepły i w cieple), uzupełniliśmy zapasy herbaty, prawie obawiając się, że to będzie ostatnia ciepła rzecz i zarazem ostatni ślad cywilizacji w najbliższym czasie. Wychodziłam ze schroniska z przekonaniem, że w tym momencie zaczyna się nasz survival, będzie już tylko wyżej, zimniej i trudniej. Po tym obiedzie przez pierwsze piętnaście minut nawet szło się jakby ciężej. Po kolejnych dwóch zobaczyliśmy rozbite namioty. Czyli to już. No dobra, rozbijemy się na spokojnie i idziemy na spacer- taki był plan. Później jednak część męska zaczęła okopywać namiot, po chwili budować lodową zaporę przeciwwietrzną wokół i czasu na spacer jakoś brakło. Zagotowaliśmy jeszcze wodę , zalaliśmy zupki, wyjęliśmy zapasy czekolady, chałwy i suszonego mięsa… I tak zastał nas Leon wołający na ognisko.

Z tego miejsca chciałabym podziękować paru osobom, które zostały przy ogniu najdłużej, za dyskusję pt. „ZHP vs ZHR”, bo mimo że z organizacją zaczynam mieć coraz mniej wspólnego, to miło czasem jeszcze czegoś takiego posłuchać.

W nocy, mimo muru, namiotem targał wiatr, a rano rozebranie się do zdjęcia (do poziomu strojów oczywiście) wcale nie było przyjemne. Niektórzy zaczynali się cieszyć, inni obawiać, ale już podczas składania namiotów znowu grzało nas słońce.
Zejście potrwało jeszcze krócej niż wejście, poza kilkoma poślizgnięciami obyło się wypadków i już przed trzynastą byliśmy na dole.

Podsumowując, po zmianie nastawienia z „umierania i survivalu” na długo wyczekiwany zimowy spacer po górach, całą imprezę uznaję za bardzo udaną i już jestem ciekawa, co przyniesie przyszły rok.

relacja: Anna Gralak
korekta: Ada Bryś